wtorek, 27 listopada 2012

Pstrokato

Może to odreagowanie po stresującym tygodniu, może niedobór kolorów za oknem. Złote brzózki są coraz mniej złote, niestety! A dozorcy zgarniają na płachty i wywożą taczkami sterty brązowiejących listków z trawnika. Wpadła mi w ręce torebeczka pstrokatych szklanych koralików, i... już jej nie ma. Jest to:


A z farbowanych kordonków rosną kwiatki:


Ten jest pierwszy. Inne już się pchają na czółenko.

Koty pojawiają się w różnym zestawie kolorystycznym. Nasz domowy futrzak jest ciemnoszary (podobno to się nazywa "niebieski", więc całkiem przyjemnie). Kontrastuje z nią Rudy, rudo-biały. Ostatnio przychodzi też bardzo rozmruczana i rozmiauczana Łatka, czarno-biała. Czasem widuję trójkę jej kociąt, dwa białe a jedno czarne, ale to dzikusy. Syjam, płowo-czekoladowy, pojawia się dość rzadko. Na oknie kwitnie intensywnie różowy grudniak, lecz grudniak nie mruczy ani nie ma futerka. Musi być jakieś urozmaicenie w tę burą pogodę.

piątek, 23 listopada 2012

Farbujemy

Coś za mało mam kolorów kordonka. Ładne, nie powiem, ale brak mi fioletu, pomarańczu, żółtego. A zresztą sama nie wiem czego jeszcze. Można kupić trzydzieści motków Aidy, każdy inny. Tak. Albo można zafarbować to co się ma, i wtedy poszaleć sobie troszeczkę. Choćby w ten sposób:



i koniecznie sprawdzić, jak z tego wychodzą wzorki. Za oknem jest szaro i buro, a nam się mieni przed oczami.

wtorek, 20 listopada 2012

Na złotej brzózce

Co się robi w listopadzie, jak się trafi wreszcie pogodny dzień, trochę słońca i brzózki obsypane złotymi listkami? Bierze się wszystkie zaległe koraliki z kuferka, aparat, i gna w te pędy łapać światło i pstrykać!




A potem obrabia, obrabia, obrabia...

(To i następne zdjęcia)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Na niebiesko

Tak mi się jakoś ostatnio nazbierało: granaty, turkusy, błękity. Co się wezmę za koraliki, niebieskie kolory same wpadają w ręce:



Nad tą bransoletką trzeba się było trochę nasiedzieć, ale nie żałuję.

Tu jednak wyjątek - padło na amaranty:


Ale już wracam do niebieskiego. Turkus numer jeden:


Oraz dwa i trzy, jeszcze nie całkiem gotowe:


Grudniak mi zakwitł. Jakżeby inaczej - w listopadzie. Tak jak te lipy, które kwitną w czerwcu. Jeszcze nie wszystkie pączki się rozwinęły; za parę dni będzie zrobi się naprawdę różowo!

Amaranty po raz drugi.

niedziela, 18 listopada 2012

Pętelkowe kwiatki

Muszę uzupełnić zapasy błyskotek koronkowych. Nie wiem, ile zdążę zrobić, ale w pudełku już czekają świeżo usupłane kolczyki pętelkowe:





O istnieniu tej techniki koronkarskiej wiem już z górą od dziesięciu lat, ale na początku nie odważyłam się spróbować. Może i słusznie, bo w pierwszym opisie, jaki pojawił się dawno temu w Annie, nie było dobrze rozrysowane samo wiązanie węzełka. Łatwo rzucić w kąt jakąś pracę, jeżeli kompletnie nie wychodzi. Dużo później znalazłam w sieci książki Eleny Dickson. Mamy szczęście, bo są dwie, i obie zostały przetłumaczone na polski. Odważyłam się, zrobiłam kawałek siateczki i zostawiłam to na długo, długo... To ten kawałek u dołu na zdjęciu:


Po paru miesiącach doczytałam książkę, poprawiłam podstawowe błędy i coś z tego zaczęło wychodzić.

poniedziałek, 12 listopada 2012

O czółenkach

Mały rzut oka na moją kolekcję, ciułaną latami:


Co my tu mamy:
  • Pośrodku - czółenko metalowe, moje pierwsze, przywiezione z USA. 
  • Dwie sztuki po prawej - z firmy pana J.S., kupione już w Polsce.
  • Na lewo od metalowego - czółenko ze szpulką i szydełkiem.
  • Ostatnie z lewej - czółenko z dzióbkiem. 
Każdym z nich da się robić i każde odsłużyło swoje. Teraz krótka recenzja poszczególnych egzemplarzy:
  • Czółenko metalowe: nieduże, zgrabne, szpulka ułatwia nawijanie nici, całkiem pewnie siedzi, nie "lata". Haczyk służy jako szydełko, przydaje się przy łączeniach. Przyjemna rzecz. Teraz wady: metal ślizga się w dłoni. Nie lubię, kiedy czółenko wypada mi z ręki przy pracy. Nić potrafi zsunąć się ze szpulki i utknąć po jej zewnętrznej stronie. Trzeba wtedy trochę się postarać aby wszystko ustawić jak należy. Szydełko zaczepia co chwila o nić, więc trzeba nabrać wprawy aby tego unikać. Do wrabiania koralików niezbędne jest zwykłe cienkie szydełko.
  • Czółenka po prawej: o wiele większe, prawdziwe beczułki, mieszczą dużo nici. Nie mają żadnych dzióbków ani szydełek. Wada: nić nawija się na kołeczek pośrodku. Co prawda to nie szpulka, która potrafi czasem zakręcić się bezwładnie, ale nawinięcie czółenka od zera jest żmudne, szczególnie początek wokół wąskiego kołeczka. Kolejny problem jest przy pełnym czółenku: czerwony egzemplarz jest skręcony aż za ciasno i przy nawijaniu trzeba przeciskać nić między dzióbkami, lecz przy końcu jakoś się trzyma, natomiast brązowy jest skręcony luźniej, i tutaj nawija się lekko, lecz później upuszczone przy pracy leci bezwładnie na ziemię, gubiąc nić. Tego też nie lubię. Szydełko trzeba mieć osobno. Oba czółenka dostałam od razu w komplecie. Słuszne założenie producenta: do frywolitek potrzebne są dwa!
  • Czółenko ze szpulką i szydełkiem: fajny patent, zgrabnie wykonane, szydełko jest wąskie i nawet przy co większych koralikach można się nim posługiwać. Szpulka ułatwia nawijanie. Wady: szydełko zaczepia o nić przy pracy, czyli trzeba czółenko odpowiednio trzymać. Szpulka natomiast jest plastikowa, podobnie jak blokujące ją ząbki. Gdy czółenko jest nowe, przy obracaniu szpulki słychać terkocik. Po jakimś czasie terkot cichnie, za to szpulka nabiera luzu. W pechowych przypadkach obraca się zupełnie bezwładnie i nić trzeba przytrzymywać ręką, żeby w ogóle dało się coś zrobić. Mój przypadek aż tak pechowy nie jest, ale ten sprzęt kaprysi. 
  • Czółenko z wygiętym dzióbkiem: tanie, poniżej 10 zł, i to jest główna zaleta. Ponadto do nawinięcia nici służą dwa kołeczki zamiast szpulki. Zalety: nie ma szpulki, która lata. Nawija się stosunkowo łatwo, również na początku, bo przy dwóch kołeczkach jest to mniej irytujące niż przy jednym. Nici mieści się stosunkowo dużo. Wady: dzióbek, który swoją drogą przy łączeniach spełnia funkcję szydełka, po pierwsze jest od szydełka mniej wygodny, po drugie bardzo zahacza o nić. Da się pracować, ale wymaga to dużo wprawy. 
Takim warsztatem dysponowałam jeszcze do niedawna, ale wpadło mi w ręce coś takiego:


i wszystkie poprzednie poszły w odstawkę. Powiecie: tandeta za trzy złote i będziecie mieć rację. One rzeczywiście są taniutkie. Plastikowe, trochę niechlujnie wykonane, bo na dzień dobry trzeba spiłować nadlewki na brzegach. No i co z tego? Pilniczek do paznokci mam, żaden problem. Za to:
  • mogę ich mieć dziesięć i kieszeń nie boli,
  • nie mają szydełka więc o nic nie zaczepiają,
  • zamiast szpulki są dwa kołeczki, co bardzo sobie chwalę przy nawijaniu, a nic mi się nie rozkręca,
  • szydełko po prostu noszę w komplecie,
  • na każdym mogę mieć inny kolor kordonka. 
Jak się gdzieś wybieram a wiem, że się wynudzę po drodze, biorę kosmetyczkę, w kosmetyczce ze cztery takie sztuki, trochę kolorowych nici i koralików, i niech sobie czas płynie.

W kącie z robótkami leży prawie gotowa bransoletka w morskich kolorach. Tylko zakończyć sznureczki:


sobota, 10 listopada 2012

Na zakupach

Musiałam odwiedzić halę przy Marywilskiej. Tam są dwa sklepy koralikowe, z których jeden lubię bardziej a drugi mniej, ale w tym drugim są oksydowane elementy, a w pierwszym nie. Wyprawa w sobotę to błąd. Kolejka do bankomatu stoi jak niegdyś za mięsem. Zastanawiam się, w ilu pawilonach można płacić kartą, bo tam gdzie ja kupuję niestety nie. I w ogóle tłok i ludzie przepychają się we wszystkie strony. Jakieś dziecko koło mnie zapytało: "mamusiu, a dlaczego tu jest choinka?" I nie wiem, co mu mama odpowiedziała, bo sama się zastanawiam co ten świecący druciak tam robił.

Poprzednio wybrałam się tam w tygodniu z rana. Całkiem inaczej się chodzi. Luz, kupujących jak na lekarstwo, sprzedawcy czasem drzemią w kącie. Idę wtedy dalej, po co budzić człowieka. Wietnamczycy nieraz przychodzą do swoich budek z rodzinami - gdy oboje rodzice pracują, maluchy drepczą sobie między stoiskami albo robią "porządki" w towarach. Akurat tego dnia panowało ożywienie. Przed kanciapą administracji kłębił się tłum rozmaitej narodowości, a ci co pozostali na posterunkach dyskutowali niezrozumiale lecz z energią. W potoku wietnamskiej mowy często-gęsto padało polskie soczyste "k..wa mać". Podobno poszło o to, że dyrekcja chce zakazać handlu w niedzielę...

Ale zadowolona jestem. Mam kilka rzemiennych baz do naszyjników, sznurek w trzech kolorach, różne takie etykietki, oraz trochę zapięć. Wystarczy na jakiś czas.

środa, 7 listopada 2012

Do czego służy czółenko

Z frywolitkami to była dłuższa historia. Jakoś po maturze udało mi się pobyć trochę w Stanach, i tam w dziale pasmanteryjnym w dużym sklepie przypadkiem zauważyłam czółenka. Nie miałam pojęcia, co to za przedmiociki, ale zafascynowały mnie obrazki koronek na opakowaniu. Kupiłam jedno na próbę, a może raczej na pamiątkę, bo absolutnie nie wiedziałam, co się z tym robi. Przeleżało w pudełku wiele lat.

Swoją drogą chciałabym, aby w Polsce były takie regały z pasmanterią jak tam! Czegoż tam nie było! Tak samo zresztą byłam pod wrażeniem, jak parę lat później odwiedziłam DH Bily Labut' w Pradze. Oj, nie wiem, czym by się to skończyło teraz, bo wtedy jeszcze nie robótkowałam!

Dopiero kiedy zaczęłam zbierać numery "Anny", w jednym z nich znalazłam wzory ozdóbek choinkowych toczka w toczkę przypominających obrazki na opakowaniu czółenka. Nawet rozrysowane wzory, tylko, do kroćset, jak niby miałabym to zrobić? W następnym numerze, a może nie następnym tylko jeszcze jakimś późniejszym, dopadłam kurs. I to jak się zdaje drugą część, po czym pracowicie poszukiwałam pierwszej. No i się zaczęło, hi hi.

Okazało się, że mam tylko jedno czółenko, a potrzeba dwóch. Na jedno czółenko miałam chyba jeden wzór, serwetkę pana J.S., więc początek był ambitny. Zrobiłam środkowy kwiatek, supłając pracowicie i kombinując, potem drugi rządek, a potem było wielkie STOP, bo coś mi się tu potężnie nie zgadzało. Tylko co? Motałam się, przyglądałam, zdjęcia studiowałam nieomal z lupą, i im bardziej się w nie wpatrywałam, tym bardziej głupawo wyglądała moja robota.

Wreszcie prześledziłam zdanie po zdaniu całą pierwszą część kursu od samego początku, znowu razem z ilustracjami. I bardziej z ilustracji niż z tekstu doszłam do genialnego odkrycia: węzełki frywolitkowe robi się z przeskokiem! Z "flipnięciem"! Albo nazywajcie to jak chcecie, ale węzełek musi przeskoczyć z nitki od czółenka na tę drugą nić, a nitkę od czółenka się prostuje! No, nareszcie. We wszelkich kursach flipnięcie powinno być drukowane wielkimi złoconymi literami.

Na drugie "nareszcie" musiałam znowu sporo poczekać, bo coś takiego jak czółenko było w naszych sklepach nie do dostania. Wreszcie jednak znalazłam słynną pasmanterię na Śniadeckich, a tam kupiłam komplet dwóch czółenek. Nareszcie mogłam przebierać we wzorach. Nie zgromadziłam ich może zbyt wiele, ale też zrobienie każdego szczegółu było pracochłonne i długotrwałe. Pracy wystarczyło na długo.


Co ja się nad nią nasiedziałam...

wtorek, 6 listopada 2012

Każdy bzik od czegoś się zaczyna

Z tym robótkowaniem było tak, że wiele, wiele lat zajmowałam się zupełnie innymi rzeczami i ani myślałam brać się za nici, igły czy szydełka. Nie było mi to potrzebne do szczęścia i już. Szkoła, studia, potem praca - mnóstwo spraw. Aż przyszedł taki moment, że miałam dość. Pojechałam na urlop, i - dookoła przepiękne stare miasteczko, jezioro pod nosem, wspaniała pogoda, cieplutko - a ja jedną nogą w biurze. Chciałam znaleźć sobie coś fajnego do roboty. Jeden warunek: to nie może przypominać klepania w komputer. I przy najbliższej okazji zaopatrzyłam się w kordonek, szydełko i pisemko z wzorami.

Jak sobie przypomnę moją pierwszą serwetkę, śmiać mi się chce. Tak ściągałam oczka łańcuszka, że wszystko było pokrzywione. W ogóle ściągałam wszystko. A najlepszy numer to był z oczkami ścisłymi. Co ja się nakombinowałam, zanim doczytałam się, że obecnie w gazetkach terminem "oczko ścisłe" określa się to, co dla mnie od dziecka było półsłupkiem. Musiałam pruć i jeszcze raz robić, ale przynajmniej wzór zaczął jakoś wyglądać. Kordonek chyba do tej pory mi został, taki gruby, kablowaty. No ale powstała jedna serwetka, potem druga, w kącie rosła kolekcja pisemek. Tę kolekcję później uszczupliłam, bo nie było gdzie trzymać. Niektórych numerów żałuję, ale po latach nawet nie wiem, w czyje ręce trafiły. Nie na makulaturę w każdym razie, o nie!

Najciekawszym czasopismem była "Anna". Bardzo żałuję, że kilka lat temu ją zlikwidowano. Tam były bardzo ciekawe wzory, i przede wszystkim kursy różnych technik robótkowych. Anna nie ograniczała się do haftu krzyżykowego i szydełka. Pokazywała hafty ze Schwalm, koronki klockowe, mereżki, różności. Okienko na świat różnych prac otwierało się szerzej.

Kolejne odkrycie to były stragany z tanią książką. Są i teraz, ale już nie tak ciekawe. Otóż wtedy, pod koniec lat 90-tych, można tam było dostać starocie wydawane jeszcze w latach 80-tych. Skąd i w jaki sposób ci sprzedawcy je pozyskiwali, nie mam pojęcia, ale za grosze kupiłam mnóstwo fantastycznych książek. Czego tam nie było: szydełko, druty, makrama, tkactwo, "coś z niczego", czyli jak zagospodarować różne szpargały, które zalegają kąty, jak ponaprawiać to i owo... Ale hit absolutny to były "Zręczne ręce". Cztery książki, tłumaczone ze słowackiego, zawierające podstawy bardzo wielu technik. Do tej pory zajmują honorowe miejsce w szafce. Tam jest nawet wikliniarstwo i koronka igłowa! Cudo.

W ten sposób, metodą chomika robótkowego i sroczego wypatrywania błyskotek, dotarłam do tego, co mnie na dobre wciągnęło.



niedziela, 4 listopada 2012

Bransoletka z cegiełek

Fajnie jest się czasem dobrać do cudzego pudełka z koralikami. Wiem, jestem okropna. Ale to było kształcące. Ktoś się może śmiać, ale nigdy dotąd nie sięgnęłam po drut z pamięcią. A było tak: zaprosiła mnie koleżanka. Były różne pogaduszki, herbatka, ciasteczka, i całkiem przy okazji na stole pojawiło się pudło z częściami do biżuterii. Podobno zostawiła je znajoma, która kiedyś się do biżu zapaliła, ale jej przeszło. Najpierw się temu przyglądałam nieśmiało, potem pozestawiałam sobie różne kolorki, i wyszły mi dwie bransoletki, z których jedną dostałam w prezencie. Podoba mi się, teraz ją sobie noszę:


Drewniane koraliki-kostki, i do tego kamienie, sądzę że unakit i jaspis czerwony. Jak roślinki pnące się po cegle.

sobota, 3 listopada 2012

Złowiłam mgłę.

Niby nic wielkiego, było już trochę takich bransoletek, ale podoba mi się połączenie kolorów bladoróżowego z jasnoszarym. Jest jak mgła o świcie, rozświetlona przez zorzę, a mgieł ostatnio mamy sporo.

Pod bransoletkami - pętelkowa serwetka. Dawno za pętelki nie chwytałam i warto by zrobić coś nowego w tej technice. Lubię ją. Jest taka prosta i naturalna. Wystarczy igła, cieniutki kordonek i dużo cierpliwości. Wszystko, czego trzeba się nauczyć, to dwa (dwa!) węzełki, z których jeden stosuje się non-stop, a drugi przydaje się w niektórych przypadkach. Reszta to wprawa. Pętelki muszą być równe i nie ma na to innego sposobu, jak zrobić ich sto, tysiąc, dziesięć tysięcy. A wzory wychodzą przecudowne, drobne i delikatne. Szkoda, że w Polsce ta technika jest właściwie nieznana.